Szczęśliwa Pani stolarz – Alicja w Krainie Drewna

Rozmowa z Alicją Solarską.

Firma Festool, widząc, że robimy cykl o kobietach w „męskich” branżach – napisała do nas „Wśród naszych klientek jest niezwykła Pani stolarz. Zróbcie z nią wywiad, bo to jedna z nielicznych kobiet w Polsce w tym zawodzie”. I tak dotarliśmy do pani Alicji Solarskiej – czyli Alicji w Krainie Drewna.

Pani Alicjo, zaczniemy tradycyjnie, jak się zaczęła Pani przygoda „W krainie drewna”?

Zaczęło się dość emocjonalnie…, zakochałam się, a mój wybranek był właścicielem tartaku. Zamieszkałam więc w domu przy tartacznym placu gdzie las w poziomie to norma, a najlepszy budzik to dźwięk pił o 7.30. No i dzieci, zamiast bawić się na huśtawkach, latały po mygle (ułożona dłużyca – przyp. red). Ciągnęło mnie na plac. W końcu zaczęłam podpytywać pracowników, co do czego służy, o narzędzia, o szczegóły pracy. No i tak się zaczęło. Chłopaki mieli i mają dużo cierpliwości do szefowej (śmiech) i wciąż dużo mi pomagają.

I została Pani „uczniem tartacznym”?

Heh…, to trochę prawda, przeszkolenie przeszłam chyba najlepsze, jakie można sobie wyobrazić. Oczywiście zaczynałam od sprzątania wiórów, czyli trochę klasycznie…, wynieś, przynieś, pozamiataj, tego nie ruszaj. Grzecznie się uczyłam, byłam konsekwentna.

No właśnie, a nie odganiali Pani od tych wszystkich pił? Nie bez powodu, zresztą zna Pani ten dowcip, że facet w barze wystawia pięść, dłoń bez palców i krzyczy „Emerytowany pracownik tartaku zamawia pięć piw”?

Oczywiście, że znam (śmiech) i oczywiście, że odganiali. W końcu jednak uznano, że nie ma rady na mój upór i zaczęto mnie uczyć, jak w sposób bezpieczny pracować z tymi wszystkimi zębatymi potworami, i tak po jakimś czasie, jak trzeba było coś przyciąć, to przycinałam sama. Powoli też wdrażano mnie w sekrety stolarstwa, jak ciąć, żeby piła nie strzępiła, albo jak układać drewno do klejenia. Takie szczegóły, ale stanowiące „clue” pracy w tym fachu. Oczywiście też dalej zamiatałam wióry, sztaplowałam deski, uczyłam się też specyfiki drewna. Szybko ogarnęłam obsługę taśmówki, ponieważ bardzo chciałam sama przecierać sobie pniaki na plastry. Największa maszyna w tartaku okazała się jedną z bezpieczniejszych.

Czyli przeszła Pani tradycyjny tryb szkolenia przez ucznia do czeladnika – zupełnie jak w czasach, można powiedzieć „cechowych”

Zdecydowanie tak. Po dwóch latach sprawnie poruszałam się między sztaplami, maszynami i klientami. Chociaż klienci tartaku wolą być obsługiwani przez pracowników. Głupia sprawa, gdy kobieta ładuje nam do auta nasz świeżutki dębowy blat…, a bywało i tak. Ja z tym problemu nie mam.

A kiedy Pani poczuła ten „zew artystyczny”, który finalnie doprowadził Panią w stronę „Alicji w Krainie Drewna”.

Artystyczny zew poczułam, gdy znajoma fotograf zażyczyła sobie dechy na tło i drewniane rekwizyty do sesji. I w zasadzie od tego się zaczęło. Rozpoczynałam nieśmiało, ale tak się wczułam, że praktycznie całe studio wyposażyłam w tła i fotogadżety. Wysoka na dwa metry rustykalna rama z lustrem też tam stoi. Byłam wówczas przekonana, że pójdę w stronę wytwórstwa dla fotografów, ale zaczęli się odzywać potencjalni zleceniodawcy z innych stron.

Poszerzył się asortyment?

Zdecydowanie tak. Któregoś dnia rozglądałam się po placu, szukając inspiracji, trafiłam prosto pod paletę opału i zobaczyłam ją…, topolową bulwę (narośl na drzewie)

I doznała Pani iluminacji?

Tak. Michał Anioł Buonarotti rzeźbiąc Dawida, powiedział, że posąg jest już w tym kamieniu, a on musi go tylko wydobyć. Ja wiedziałam, że w tym topolowym odrzucie jest umywalka! Przemówiła do mnie….umywalka (śmiech).

Z drewna?

A dlaczego nie? Wzięłam piłę łańcuchową i wycięłam próchno. Wygładziłam dłutami i szlifierką. To był ten moment… uzmysłowiłam sobie, że to nie jest tylko rzemiosło, ale też ma drugą stronę, że ja widzę inaczej i czasem drewno do mnie mówi.

Umywalka schła długo, wystarczająco długo, żeby znajomym znudziło się śmianie z moich pomysłów, a potem…., potem zalałam ją epoksydem i był taki efekt WOW. Przyjemne. Nauczyłam się obchodzić z żywicą, pierwszy raz wycinałam dziurę na odpływ otwornicą i montowałam wszystkie rurki. Praca przy tej umywalce to był mały przełom. Zobaczyłam, że drewno to coś więcej niż jakieś tam kawałki. Zaczęłam więc pracować, przy de facto odrzutach i na odciętych deskach.

A jak sprawuje się umywalka? Używa Pani, czy sobie spokojnie robi za dekorację?

Oczywiście, że używam i to od paru lat. Sprawuje się doskonale, a wygląda jeszcze lepiej. Nie przecieka, drewno nie gnije.

Zaczęła też Pani być okolicznym pogotowiem stolarskim?

Trochę w tym przesady, ale faktycznie znajomi się śmieją ze mnie, że czasem bywam ostatnią deską ratunku. Dostaję czasem telefon, „pani Alicjo, zostaliśmy bez ekipy, pomoże Pani?”. To jadę, czasem przykręcam kilka wkrętów, desek i sytuacja uratowana. A czasem jak coś grubszego, pomagają chłopcy z tartaku. Teraz, ze sprzętem Festool’a, mam o tyle łatwiej, że warsztat mogę rozstawić u klienta. Ostatnio ratowałam podłogę drewnianą, która podniosła się po zalaniu.

Kiedy zaczęła Pani stolarstwo na poważnie traktować jako zawód?

Po umywalce było jeszcze kilka wymagających projektów. Nabrałam odwagi i wiary we własne siły. Przekonałam się, że moja wiedza jest wystarczająca, by zacząć.

Uznałam, że jestem gotowa zakasać rękawy i wziąć sprawy w swoje ręce. Zwolniłam się z tartaku i udałam się do Urzędu Pracy jako bezrobotna z wnioskiem o dofinansowanie na złożenie własnej firmy. W Urzędzie wywołałam ogólne rozbawienie jako kobieta-stolarz. Przedstawiłam portfolio, plan na siebie i nagle wszyscy stali się bardzo pomocni.

Znajomi przekomarzali się ze mną, że jak dostanę dotację to pewnie Festoola kupię, można powiedzieć, „mercedesa” wśród sprzętu stolarskiego. Pomyślałam, a dlaczego nie? W okresie poszukiwań wyposażenia i wyborów, Festool pojawiał się często. Jedna z moich zaprzyjaźnionych klientek wspomniała, że jej firma korzysta z tych narzędzi. Nie zapomnę tego: „Ala co się będziesz męczyć, bierz Festool’a”. Wysłałam zapytanie ofertowe, co mi potrzebne i czy damy radę zmieścić się finansowo.

I zmieściła się Pani?

Tak. I tu chcę podziękować Panu Dariuszowi z ToolCenter. Doradził, dobrał sprzęt do cen we wniosku tak, że ostatecznie zmieściłam się w kosztorysie, a warsztat mam wyposażony odpowiednio do moich potrzeb i w zasadzie mobilny.

Skorzystałam też ze szkolenia Festool. Wzbudziłam tam małą sensację, ale bardzo życzliwą. Poznałam ciekawych ludzi i zdobyłam pajdę wiedzy nie tylko o stolarskich maszynach, ale i o samym zawodzie. Jak się później okazało, wniosłam sporo merytorycznych uwag w dyskusjach i szkoleniu, bazując na doświadczeniach z pracy w tartaku.

Nie zatrzymuje się Pani na stolarstwie, snycerce, ale dowiedziałem się, że zaczyna Pani rzeźbić.

Tak. Uczę się rzeźby. Mamy tu artystę, Pana Eugeniusza. Pracuje on w chatce jak ze skansenu i raz w tygodniu jeżdżę do niego po naukę rzeźbiarstwa w drewnie. To też fascynujące zajęcie.

Gdzie ma Pani warsztat?

W przydomowym garażu mam swoje miejsce. Idealnie wkomponował się tam stół Festool’a kompatybilny z resztą elektronarzędzi, jakie nabyłam. Mam tam wreszcie porządek, wszystko w Systainer’ach, pod ręką, gdy potrzebne. Ja się uczyłam stolarstwa w tartaku na stacjonarnych, leciwych maszynach. I zgoda są bardzo w porządku ale ustawianie ich nie należy jednak do najłatwiejszych. Szczególnie jak panowie dokręcą śruby (śmiech). Narzędzia Festool są intuicyjne, dopasowanie głębokości cięcia czy wymiana frezów jest prosta i skuteczna. Jednocześnie korzystając z pilarki z listwą Festool lub mocując frezarkę do stołu, otrzymuję maszynę stacjonarną. Bezpyłową pracę zapewnia odkurzacz, który w trakcie szlifowania czy cięcia zbiera pył i trociny. Jest to genialne rozwiązanie. Praca jest przyjemniejsza, szybsza a sprzątania mniej. Zmieniając maszynę, przepinam kabel, rurę odciągu i jadę.

Jakie zlecenia Pani ma teraz?

Skrzynie, blaty do stołów, ramy i wiele innych. Mam sporo zamówień pod wymiar. Ciekawe kawałki drewna ubieram we wskazówki i robię zegary ścienne. Współpracuję też z firmami typu „Wedding Planner”, czyli osobami, które organizują imprezy, wesela w plenerze na przykład. Robię dla nich bramy, podesty wszelakiego rodzaju, pieńki, klęczniki, podstawki na obrączki w kształcie serc. Robiłam też drewniany wóz na kołach tzw. „wiejski stół”. Jest tego dość dużo.

A skąd Pani bierze teraz materiał?

Z tartaku. Tarcicę obrabiam (już sama) na materiał stolarniany. Decyduję też co znajdzie się w paletach z opałem, bo przecież to tam drewno do mnie przemawia (śmiech). Pracownicy tartaku już mniej więcej wiedzą co dla mnie odkładać. Kupiłam też deski starej stodoły. Piękne drewno olchowe z oflisem, z takim naturalnym kształtem po korowaniu, ale bez obżynania boków. W związku z dużą ilością korytarzy owadzich poddaję je procesowi fumigacji, czyli chemicznemu usuwaniu owadów. Teraz wyciągam sobie taką dechę ze sztapla, docinam, zalewam przeróżnymi preparatami i muszę przyznać, że wychodzą rzeczy zjawiskowe.

Jakie było najfajniejsze Pani zlecenie?

Trudno powiedzieć, lubię wszystkie moje zlecenia. Mam ogromną radochę jak znajdę jakiś kawałek drewna, najlepiej taki, że nikt nawet nie myśli o tym, żeby go wykorzystać i zrobię z tego coś niezwykłego. Podobały mi się schody z topolowych plastrów. Wóz był efektowny.

A jakie najbardziej wymagające i najcięższe?

Zdecydowanie więźba dachowa przy budowie mojego domu. Zanim powędrowała na górę, wszystkie krokwie wycinałam na końcówkach ręczną taśmówką. Bardzo ciężką ręczną taśmówką. I w takim przypadku właśnie przydaje się np. wyrzynarka Festoola. Jest lekka i nieprawdopodobnie precyzyjna. Wystarczą długie ostrza i można bardzo dokładnie wycinać wzory a przy odpowiedniej stopie również pod kątem. To ogromne ułatwienie, osobiście to wypraktykowywałam na słupach ozdobnych. Sama więźba była dużym wyzwaniem z racji ciężaru długich kantówek i maszyny, którą pracowałam.

No właśnie. A jak Pani sobie daje radę z fizycznością tego zawodu? Tu trzeba przecież używać dużej siły czasami.

Ja się już urodziłam silna i ambitna. Jako dziecko pierwsza rwałam się do noszenia węgla z piwnicy, podlewania wiadrem mamusinych krzaczków i wszelkiej pracy fizycznej. Wiele lat trenowałam kolarstwo szosowe i górskie, startowałam w ligach MTB. Przez trzy sezony także triathlon. A dla relaksu chodziłam na crossfit. Crossfit najbardziej przygotowuje do dźwigania i fizycznej pracy, a jednocześnie można się nauczyć jak nie przeciążać swojego kręgosłupa. Nie ukrywam, że jest to ciężki zawód – bo jest. Byle jaka deska waży dużo, ale ja się dobrze czuję w tym zawodzie i fizycznie daję też radę. Na początku klienci dziwili się, że latam tak z deskami po tartaku i pytali o mężczyzn do obsługi zleceń, ale już przestali się dziwić.

A jakie było najdziwniejsze zlecenie?

Chyba przestrzenny, podświetlany napis LOVE. 150 cm wysokości, kąty, skosy, a wszystko ładne. Na ślub oczywiście. Bardzo się spodobał i już kilka takich kompletów pojechało w świat. Z rozmachu zrobiłam jeszcze 30, 40 LAT i mam na stanie do wypożyczania.

Robi Pani rzeczy ręcznie, to są niepowtarzalne przedmioty, a czy normalnego Kowalskiego stać na wyroby firmy „Alicja w Krainie Drewna”?

Myślę, że tak. Nie chcę być i nie będę konkurencją dla marketów budowlanych…ani cenową, ani ofertową. Dla mnie znaczenie ma jakość, a nie ilość zamówień. Nie jestem fabryką. Robię rękodzieło i w każdy przedmiot ładuję swoją energię. Więc jeżeli pan Kowalski chce coś niepowtarzalnego, ciekawego lub też obdarza mnie zaufaniem i zleca temat do zrobienia, to jak najbardziej. Włącza mi się wtedy opcja „twórca” i nie ma, że się nie da. U mnie można na przykład pomarudzić, szukać wspólnie inspiracji i ciekawych rozwiązań. Lubię ludzi i cieszę się z cudzych radości. Jeżeli mogę dopomóc - wchodzę w to.

Jakie ma Pani marzenia?

Chciałabym zaznać wyciszenia i wewnętrznego spokoju...i wtedy można marzyć dalej, a jest o czym. W natłoku zajęć trudno mi znaleźć 15 minut tylko dla siebie. Teraz mam moment pełnej mobilizacji i działam na pełnych obrotach, wszystko trzeba podopinać, a doba jest czasem przykrótka.

Coś mi podszeptuje, że miasteczko Porto czeka na moje odwiedziny. Od dłuższego czasu walczę z rufą w ślizgu, mogłaby wreszcie wyjść :)

Chyba jest Pani bardzo szczęśliwą osobą, połączyła Pani pasję z pracą, mimo że to taki „męski” zawód?

To prawda jestem szczęśliwa. Chociaż zanim podjęłam decyzję o własnej firmie, dłuższy czas walczyłam ze strachem, cudzymi opiniami, własnymi słabościami. Z hejtem nie ma walki, trzeba być ponad nim. Każdy ma prawo wyrazić swoją opinię a widząc blondynkę z maszyną stolarską, nie jestem feministką, nie pcham się na siłę w męskie tematy, żeby coś udowadniać. Tak mi dano, to tak wzięłam.

Lęk jest najgorszym doradcą. Naprawdę warto, chociaż podjąć próbę, jak pójdzie to świetnie, jak nie to mam lekcję. Powiedziałam sobie: „z pokorą, ale idźże do przodu! Przecież chcesz, umiesz, masz to w sobie”. No dobra, powiedziało to też kilka innych osób, kiedy zaczynałam wymiękać (śmiech).

Odwaga otwiera drzwi do nowych możliwości. Intencja, z jaką działamy, kreuje nasz świat. Przyszedł do mnie własny warsztat, topowy sprzęt Festool’a, ciekawe zamówienia, możliwość rozwoju i wiele cudownych osób, które stanęły na mojej drodze. Wiem, że działam z dobrymi intencjami i zgodnie z własnymi pragnieniami. Naprawdę można...

Dziękuję bardzo za rozmowę.

Ja również dziękuję.

Opracowanie, redakcja.

Materiał objęty prawem autorskim. Publikacja w części lub w całości wyłącznie za zgodą redakcji.